Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Króliki do boju, czyli polski reżyser kreśli metaforę klatki

Bożydar Brakoniecki
fot. Fundacja Film Polski.
Bartosz Konopka, reżyser dokumentu pod nieco gastronomicznym tytułem "Królik po berlińsku", zapewne w najśmielszych snach nie przewidywał, że opowieść o sympatycznych futrzakach zaprowadzi go na filmowe wyżyny.

Ale fakty nie kłamią - oto bowiem jego produkcja znalazła się w ścisłym gronie nominowanych do Oscara w kategorii najlepszy krótkometrażowy film dokumentalny. Już 7 marca przekonamy się, czy pokona faworytów. A w stawce są m.in. "Music by Prudence" opowiadający 0 niepełnosprawnej piosenkarce z Zimbabwe Prudence Mabheny i "The Last Campaign of Governor Booth Gardner Booth Gardner", portret byłego burmistrza Waszyngtonu, który zmaga się z chorobą Parkinsona i walczy o zalegalizowanie eutanazji. Przy tych wypasionych opowieściach film Konopki wygląda trochę jak ubogi kuzyn zza oceanu. Ale czy to coś zmienia? Nic, bowiem nawet nominacja do nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej stanowi wyróżnienie, potwierdzające niezmiennie wysoką klasę nadwiślańskiego dokumentu.

Zwłaszcza, że "Królik po berlińsku" to dzieło zawierające spory ładunek egzotycznej dla Anglosasów metaforyki. Dzieje kicających królików, co zapewne spodoba się rzeszom miłośników fauny, stanowią symbol kilku dekad z dziejów Europy Wschodniej, co z kolei może przypaść do gustu tym, którzy szukają odpowiedniego klucza do zrozumienia sensu świata w opowieściach o współczesnej historii.

Przypomnijmy więc: 51-minutowy dokument Konopki jest pełną humoru przypowieścią o losach tysięcy dzikich królików, które przez 28 lat zamieszkiwały obszar zieleni stworzony między wschodnim i zachodnim pasem muru berlińskiego. Długouche zwierzaki kicały sobie w tym ekosystemie jak u pana Boga za piecem, aż wreszcie przyszedł krach komunizmu i musiały poszukać sobie miejsca poza bezpieczną enklawą.

Nie bez powodu w ich losach można dopatrywać się analogii do losu ludzi zza Żelaznej Kurtyny, specyficznego gatunku "homo sovieticus", ukształtowanych pod totalitarnym parasolem, którzy kiepsko sobie radzą w nowej dla nich rzeczywistości wolności.

- W tym roku mija 20. rocznica upadku muru w Berlinie, co nie jest bez znaczenia przy odbiorze "Królika..." - tłumaczył w jednym z wywiadów reżyser filmu. A chcąc pokazać tamten czas, nakręcił dokument w konwencji czerni i bieli (z rzadka pojawiają się w filmie kolorowe przebitki), ubrał w sztafaż socjalistycznej estetyki i szczodrze nasączył klimatem z okresu, w którym niepodzielnym władcą Wschodnich Niemiec był Erich Honecker.

Tylko pozornie oglądamy więc na ekranie dawkę zoologicznej sielskości. Króliki skolonizowały bowiem ponad 150-kilometrowy pas muru wewnątrz Berlina, mnożąc się jak szalone. Tak przynajmniej wynika z obliczeń prof. Dietricha von Holsta z Uniwersytetu Bayreuth, który od lat bada zachowanie królików w podobnych warunkach. Ale i ten króliczy raj miał swoje cienie. W latach 80. komunistyczni pogranicznicy spryskali trawę specjalną trucizną i wśród zwierząt wybuchła epidemia myksomatozy, porażającej układ nerwowy. Mimo to uodpornione osobniki przetrwały i zapewniły ciągłość króliczej populacji. Po 1989 roku, kiedy padł mur, potomkowie tamtych przenieśli się do Berlina Zachodniego. Ową niechcianą wyprowadzkę media ochrzciły nawet specjalnym mianem "Kanninchenplage". A króliki za nowe miejsce życia obrały sobie parki, prywatne ogrody i tereny zielone między blokowiskami.

I jak to zwykle bywa, gdy metafora zderza się z realizmem, współczesne futrzaki weszły na ścieżkę wojenną z mieszkańcami stolicy Niemiec. Podkopują ludzkie domostwa, podgryzają samochodowe opony, roznoszą zarazki. Nic dziwnego, ze Berlińskie Nadleśnictwo organizuje cykliczne polowania na dzikie króliki.

Cóż więc z tego, że nieszczęsne króliki są dziś wolne, skoro muszą płacić za to wysoką cenę. Czyż nie przypomina to losu byłych mieszkańców NRD, którzy też nie mogą znaleźć dla siebie miejsca w nowych Niemczech? Zwierzęca i ludzka perspektywa ulega tu zadziwiającemu splątaniu. Wszak ludzie sami byli królikami doświadczalnymi sytemu, a dziś zostali pozostawieni samym sobie. Mimo wielomiliardowych sum, którymi ich zachodni pobratymcy szczodrze uspokajali swoje sumienia. O tym wszystkim dowiemy się właśnie z "Królika po berlińsku", pełnego dokumentów z archiwów, wypowiedzi świadków, wspomnień strażników granicznych i mieszkańców domów stojących nieopodal dawnego muru. Wszystko spięte sugestywnym tonem narratorki Krystyny Czubówny.

Przyjrzyjmy się z bliska biznesowym kulisom filmu. Dokument sygnowany nazwiskiem Konopki jest koprodukcją polsko-niemiecką. Głównym producentem jest Anna Wydra MS Films, a stronę niemiecką firmuje

ma.ja.de

Filmproduktion. Ale do ciekawie zapowiadającego się projektu dołączyli szybko także fiński nadawca YLE, belgijski Lichpunt, holenderski VPRO i Telewizja Polska. Ale naprawdę "Królik po berlińsku" to dzieło grupki zapaleńców, m.in. wspomnianej już Anny Wydry, która oprócz produkcji widnieje też na liście płac jako współscenarzystka, Piotra Rosołowskiego, odpowiedzialnego w projekcie za zdjęcia i elementy scenariusza, Mateusza Romaszkana (montaż) i Macieja Cieślaka (muzyka).

Ale najważniejszy z całej ekipy jest oczywiście reżyser - Bartek Konopka, 38-letni absolwent filmoznawstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego i reżyserii na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego.

Konopka jest jednym z najczęściej nagradzanych młodych reżyserów. W 2003 r. wygrał konkurs organizowany przez telewizję Planete na scenariusz filmu dokumentalnego. Za film "Ballada o kozie" (2004) otrzymał wiele wyróżnień w kraju i za granicą. Przypomnijmy, że to zabawna przypowieść o kozie, która integruje środowisko najuboższych we Wrocławiu.

Na swoim koncie ma też pięć nagród publiczności (m.in. Dokument ART w Neubrandenburgu, MFFK Kraków, Era Nowe Horyzonty w Cieszynie i TOFFI w Toruniu). Jego film był pokazywany w kilku telewizjach europejskich oraz kilkunastu oddziałach Planete na świecie. A jeszcze w tym roku obejrzymy jego debiut fabularny "Lęk wysokości", opowieść o młodym reżyserze telewizyjnym, który pewnego dnia dowiaduje się, że jego ojciec trafił do szpitala psychiatrycznego. W rolach głównych zagrają Marcin Dorociński i Krzysztof Stroiński.

Dziś jednak jego życie upływa pod znakiem triumfujących w Los Angeles królików. Na koniec więc garśc informacji z kinematograficznych annałów: dzieło Bartosza Konopki to do tej pory czwarty polski film nominowany w oscarowej kategorii krótkometrażowego dokumentu. Wcześniej pokazaliśmy za oceanem "Białego Orła" Eugeniusza Cękalskiego (1942), "89 mm od Europy" Marcela Łozińskiego (1994) i "Dzieci z Leningradzkiego" duetu Hanna Polak i Andrzej Celiński (2004). Żadna z tych produkcji nie zdołała podbić jurorów podczas ostatecznego głosowania. Króliki, do boju!

"Królik po berlińsku" będzie prezentowany od 12 do 18 lutego w Centrum Sztuki Filmowej w Katowicach.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dni Lawinowo-Skiturowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na opolskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto