18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Werbusy i chadziaje w Bielsku-Białej

Łukasz Klimaniec
Łukasz Klimaniec
W 1976 roku proboszcz w Starym Bielsku skarżył się na Kresowian, że nie stosują się do soboru II, że pieśni przeciągają. A werbusy? Adidasy, spodnie w pasy, radio, szwedka i beretka - tak ich postrzegali bielszczanie.

Chadziaje i werbusy w Bielsku-Białej. Skąd właściwie taki temat? Z debaty, jaka w poniedziałkowy wieczór miała miejsce na Małej Scenie Teatru Polskiego w Bielsku-Białej. Dyskusja na temat chadziajów i werbusów, czyli ludzi, którzy nad Białą przyjechali po 1945 roku, miała związek z konkursem na nową sztukę o Bielsku-Białej.

- W ten sposób chcemy zachęcić autorów. Sami chcieliśmy rozpoznać, na ile jest to ciekawy temat i okazało się, że jest - przyznaje Janusz Legoń, kierownik literacki bielskiego Teatru Polskiego. Zastrzega, że „chadziaj” i „werbus” to są symboliczne określenia, które wywołują emocje, a może i kontrowersje. Wszystko po to, by autorzy wykorzystali w sztuce temat ludzi, którzy przyjechali do Bielska po 1945 roku.

- Sprawy XIX-wieczne i międzywojenne mamy omówione. Wiedza na ten temat i emocje są znane ludziom. Duża w tym także zasługa teatru. Przecież sztuka "Testament Teodora Sixta" powstała na zasadzie konkursu. Po niej robiliśmy debaty przybliżające historię miasta. Czasy powojenne nie zostały opowiedziane - przypomina Legoń.
A historii nadających się na temat scenariusza nie brakuje - historia bielskiego bosku, epopeja budowy kościoła na Złotych Łanach, budowa Fabryki Samochodów Małolitrażowych i wiele innych. Wśród nich właśnie historie chadziajów i werbusów.

Nie chadziaje, a Kresowianie
Nie używajmy słowa chadziaje, lecz Kresowianie, Kresowiacy - można było usłyszeć podczas poniedziałkowej debaty. A Kresowianie pojawili się w Bielsku w 1945 roku. Dokładnie 9 maja 1945 roku.

- Tego dnia przyjechały wagony towarowe wypełnione ludźmi i stanęły przed dawnym przystankiem Bielsko Górne. Wie pan, jak jest ulica Wita Stwosza, to na prawo od tej ulicy trzeba było przerzucać pomosty drewniane, bo był tam głęboki rów, by ci przesiedleńcy z dobytkiem żywym mogli przejść z tych wagonów - wspomina Józef Argasiński, który jako 10-latek przyjechał wówczas z Wicynia, wsi na Podolu.

Transport wyruszył z miasta powiatowego Złoczów. Znaleźli się w nim mieszkańcy okolicznych wiosek, mieszkańcy Dunajowa, należącego do powiatu Przemyślany. Byli z Brzeżan, z Pomorzan, z miasteczka Ciemierzyńce. Przyjeżdżali z nadzieją na lepsze jutro.
Argasiński nie zgadza się jednak z opinią, że zostali wypędzeni.
KLIKNIJ PONIŻEJ I CZYTAJ WIĘCEJ

- Moich rodziców nikt nie wyganiał. Oni już byli zarejestrowani jako obywatele ZSRR. Dlatego wiedzieliśmy, że nie ma tam szans na Polskę, ani na przeżycie, bo w 1945 roku bandy ukraińskie były nadal bardzo aktywne. Polacy wyjeżdżając na ziemie zachodnie ratowali swoje życie. Dochodziły wiadomości, że budynki dobre, że gospodarstwa porządne, że maszyny na tych gospodarstwach. Ale obawy też były -przyznaje otwarcie.
Podkreśla, że Kresowianie, którzy przyjechali do Bielska to byli Polacy, którzy stracili nadzieję, że państwo polskie zostanie odrestaurowane na Kresach.

- Pamiętam, że moja krewna jeszcze na szybko szyła flagę polską w 1945 roku, gdy rozeszła się pogłoska, że Lwów będzie polski. To byli patrioci wykształceni przez II RP - mówi Józef Argasiński.
Kresowianie przyjeżdżający nad Białą zderzali się ze skokiem cywilizacyjnym. Opuszczali nieraz kurne chaty, czasami gliniane i wprowadzali się do poniemieckich murowanych budynków - domów, a nawet stodół. Często mieszkali w nich w kilka rodzin, tak jak na Kresach. Reprezentowali inne obyczaje, inny poziom kulturalny, cywilizacyjny. Nie bardzo potrafili posługiwać się maszynami, szybko się ich pozbywali. Najszybciej przyjęli elektrykę.

Gdzie zamieszkali? Józef Argasiński przyznaje, że niektóre rodziny z pierwszego transportu biwakowały pod gołym niebem nawet dwa tygodnie, nim dostały przydział domu. A o to nie było łatwo - zdarzało się, że dom przeznaczony dla Kresowian był już zajęty przez miejscowych.

- Myśmy nie biwakowali. Po wyjściu z wagonów załadowano nas na ciężarówkę wojskową i zawieziono na Zapłocie Duże, wtedy numer 116 - wspomina Argasiński.
Kresowianie najpierw osiedlali się w Starym Bielsku. Później zajmowali gospodarstwa w Wapienicy, a nawet Jasienicy i Jaworzu.
Ale nie wszyscy zdecydowali się zostać. Część za swoimi krewnymi wyjechała w okolice Wrocławia, Zielonej Góry, Biskupic Oławskich, Góry Śląskiej.

Kresowianie w Bielsku stosunkowo szybko się zaadaptowali. Na Wschodzie byli przyzwyczajeni do mieszkania miedzy dwoma wyznaniami, dlatego w wielokulturowym i wielowyznaniowym Bielsku nie było pod tym względem trudno o adaptację.
KLIKNIJ PONIŻEJ I CZYTAJ DALEJ

- Kresowiacy szybko pozbyli się swoich naleciałości gwarowych. Bielsko miało zdolności asymilacyjne i wchłaniające, wielowyznaniowe miasto, bielszczanie od wieków byli przyzwyczajeni do Czechów, Niemców, dla nich ta grupka wschodniaków to nie był problem. A wschodniak też nie miał problemu, że przyjaźnił się z prawosławnym, katolikiem czy ewangelikiem - mówi Argasiński.

Problem mieli jednak inni. Na debacie Argasiński przytoczył incydent z 1976 roku. Ówczesny proboszcz w Starym Bielsku skarżył się na Kresowian, że nie trzymają się ustaleń Soboru Watykańskiego II, że przeciągają pieśni nie tak jak trzeba, że "nie chcą dostosować się do rytuału śląskiego"...

Werbusi przyjechali budować FSM
Trzy dekady po Kresowianach skuszeni pracą w powstającej fabryce samochodów i mieszkaniami w blokach nad Białą przyjechali ludzie z całej Polski. Zyskali miano werbusów.
Mieszkali w hotelach robotniczych tworzonych przez FSM, albo dostawali w pierwszej kolejności mieszkania, co bardzo ubodło rodowitych bielszczan, którzy wiele lat czekali na mieszkania. Słowo "werbus" nabrało negatywnego wydźwięku. Powód? Pojawiła się w Bielsku fala rozrób ulicznych, pobić, pijaństwa.

- Do Bielska przyjeżdżali ludzie z różnych stron Polski, często bardzo przypadkowi, szukali tu szczęścia, to najczęściej byli ludzie młodzi, stanu wolnego i różnie się zachowywali - tłumaczy dr Jerzy Polak, bielski historyk, którego zapytałem o werbusów w Bielsku-Białej.

Podczas poniedziałkowej debaty można było usłyszeć, że tzw. werbusi przyjeżdżali głównie z tzw. Polski B. Niejednokrotnie byli to ubodzy i prości ludzie, których mamiono, że tu czeka ich coś wielkiego. Niewiele potrafili.
Jeden z uczestników debaty, były pracownik FSM, wspominał, jak raz przyjechało 30 ludzi. I dostał polecenie, by ich "jakoś" zagospodarować. Po miesiącu zjawił się jeden z owych przyjezdnych z uwagą, że źle policzono mu pieniądze przy wypłacie. Dostał 1300 zł. A to - jego zdaniem - o wiele za… du-żo. Tam, skąd pochodził, nie zarobiłby tyle przez rok.
Dlatego - według dyskutantów - wśród werbusów następowała demoralizacja przez pieniądze.

Były też głosy, że takie osoby nie miały przyjaciół spoza swojego kręgu. Ciekawym przykładem była grupa lwowiaków, którzy spotykali się w niedziele po mszy i rozkładali na stole mapę Lwowa, po której w osobliwym spacerze wodzili palcami po ulicach swego dawnego miasta.
- Dla nas, nastoletnich dziewczyn, to był szok, że w Bielsku pojawili się chłopcy inni, niż nasi szkolni koledzy - dzieliła się swoim wspomnieniami na temat werbusów jedna z uczestniczek. - Można było ich poznać po stroju: adidasy, spodnie w pasy, kurtka szwedka i beretka. To był wierszyk, jaki krążył między nami, bielszczanami - przyznała.
KLIKNIJ PONIŻEJ I CZYTAJ DALEJ

Wszystko ze względu na specyficzny ubiór młodych chłopaków, którzy szukając wzorców zachodnich ubierali się na taką modłę. Obowiązkowo niemal każdy miał radio tranzystorowe. Często można było ich spotkać w Białej na targowisku, gdzie przyjeżdżały karuzele. Dla tych chłopaków to była atrakcja, podobnie jak strzelnica, na której "wystrzeliwali" kolorowe kwiatki, by następnie przymocować je do antenek.

- To była egzotyka. Żadna dziewczyna z klasy nie zadawałaby się z nimi - można było usłyszeć.
Werbusi mieszkali w hotelach robotniczych, często na małej przestrzeni jednego mieszkania we dwóch czy trzech. Bywało, że w mieszkaniu liczącym 60 metrów kw. żyło trzech werbusów - jeden miał rodzinę, dwaj inni to kawalerzy.

Podczas debaty zwracano uwagę, że w Bielsku tak naprawdę tzw. werbusami nikt się nie zajął. Zostali zostawieni sami sobie. A że ludzi, którzy ojcowizny i groby bliskich mieli nie w Bielsku-Białej, a w różnych częściach Polski nie brakowało, świadczyły o tym poświąteczne powroty do szkół. Bywały klasy, w których niemal wszystkie dzieci na święta wyjeżdżały w rodzinne strony ich rodziców.

Jan Picheta, poeta, dziennikarz i trener piłkarski w poniedziałkowej debacie miał przybliżyć fenomen werbusów. Przyznał uczciwie, że sam jest spoza Bielska-Białej, do którego przyjechał nie za pracą, ale za żoną. Odczytał felieton poświęcony bielskiemu serwilizmowi. Oto fragment: "Po II wojnie w pięknych murach zostało puste miejsce po ludziach. Nowi najeźdźcy, przepraszam mieszkańcy, pochodzili z różnych stron świata zwłaszcza z Europy i Azji (…).Powojenny bielski serwilizm połączył się z armią najeźdźców, która traktować musiała Bielsko i Białą jak ziemie odzyskane - tzn. sądzono, że oni, Niemcy, zaraz przyjdą i odbiorą ziemie Polakom. Więc trzeba je rabunkowo wykorzystać dopóki są w naszym władaniu. Ten typ myślenia musiała reprezentować przede wszystkim władza. Wybrano więc wszystko, co tylko się dało."

Miasto potraktowane jak łup wojenny
- Werbusi, Kresowianie, autochtoni, to nie ma większego znaczenia - wyjaśnia Jan Picheta. - Znaczenie ma to, że ci ludzie byli wymieszani. A łatwiej takimi ludźmi sterować. Opanowali w zasadzie puste miasto. Miasto, w którym w 1939 roku 10 tysięcy ludzi na rynku witało okrzykami radości nową władzę hitlerowską, miasto, które zostało wyrugowane z Niemców i Żydów, zostały wyjątki autochtonów pomieszane z ludnością napły- wową. W takich warunkach władza mogła zrobić wszystko. Potraktować to jak łup, jak na Ziemiach Odzyskanych, bo takie ziemie to ziemie niczyje - dodaje.

W efekcie większość ulic nosiła nazwiska sowieckich rewolucjonistów. Były więc ulice Dzierżyńskiego, Koniewa, Makarenki, Lenina, Marksa.
- Chciałem włożyć nie tylko kij w mrowisko, ale i granat. Bo co stało się z Bielskiem? Zniszczono to miasto, stare miasto Bielsko. Zniszczono podzamcze, mozaikę Bieńka, część bulwarów, zaszlachtowano "Wenecję Bialską", czyli ul. Stojałowskiego. Od czasów komuny niewiele pod tym względem się zmieniło. Poprzecinano autostradami najpiękniejsze wioski Stare Bielsko, Straconkę czy Lipnik - wyjaśnia Picheta.

Dyskusja trwa. A autorzy, dla których werbusi i Kresowianie są inspiracją do napisania sztuki o Bielsku-Białej, swoje prace (może to być komedia, tragedia czy... musical) w postaci elektronicznej mogą nadsyłać do końca kwietnia na adres: [email protected].

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bielskobiala.naszemiasto.pl Nasze Miasto