Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Witamina miłości pokona wszystko

Katarzyna Kijakowska
Nie bójmy się brać pod skrzydła chorych dzieci – mówi Elżbieta Zaleska

Pani Elżbieta pamięta moment, gdy podjęła decyzję, by pomóc dziecku porzuconemu przez rodziców. – Może to zabrzmi banalnie, ale przesądził o tym program „Kochaj mnie” – mówi oleśniczanka. – Patrzyłam na opuszczone maluchy i też zapragnęłam pomóc jednemu z nich. Wtedy nawet nie przypuszczałam, że kilka lat później mój dom będzie rozbrzmiewał śmiechem piątki dzieci. Dziś tworzy Rodzinny Dom Dziecka typu rodzinnego.

Ola ma brata
Był 2002 rok. Pani Elżbieta rozpoczęła starania o adopcję. – Trafiłam do ośrodka w Kłodzku. Skierowała mnie tam pani Danuta Szczepanik, która wtedy pracowała w PCPR – opowiada. – Na spotkanie ze mną przyniesiono 2-letnią dziewczynkę. Wiem, jak to zabrzmi, ale proszę mi uwierzyć, że gdy tylko zobaczyłam Olę wiedziałam, że to moje dziecko. Że chcę ją zabrać, przytulić, po prostu kochać. Już wtedy pani Elżbieta dowiedziała się też, że w ośrodku przebywa starszy brat Oli – Tomek. – On miał wtedy 5 lat i był dzieckiem zaniedbanym. Nie mówił, miał wiele poważnych schorzeń, nie rósł– opowiada oleśniczanka, która niemal od razu podjęła decyzję, że stworzy dom dla obojga. Zanim tak się stało przez pół roku jeździła do ośrodka w Kłodzku, gdzie przebywało rodzeństwo. – Przywiozłam Oli niebieskiego słonika – wspomina. – Gdy wchodziłam do pokoju on od razu wskazywała na niego. Tak jej się kojarzyłam.

Od tamtej chwili i pierwszego spotkania Elżbiety Zaleskiej z Olą i Tomkiem minęło 13 lat. Ich dom, który odwiedzamy w ubiegłym tygodniu pachnie świeżo pieczonym chlebem. Pełno w nim zabawek, w centralnym punkcie stoi choinka. To dom pełen miłości, bo obok Oli i Tomka mieszka w nim jeszcze trójka dzieci. Zosia, Julka i mały Jaś. Pani Elżbieta opowiada nam, jak kolejno pojawiały się w jej domu.
Od 2002 do 2007 roku całą uwagę skupialiśmy na Oli i Tomku – opowiada mama rodzeństwa. – Szczególnie Tomek jej wymagał. Był dzieckiem zaniedbanym, okazało się, że ma niewielką dziurkę w sercu, nie mówił. Przeszliśmy setki wizyt u specjalistów, dziesiątki wizyt w szpitalach. O pracy, którą włożyliśmy w jego rozwój w domu, trudno opowiadać. Godziny spędzone nad książkami, ćwiczenie zadań z matematyki, polskiego. Dzisiaj wiem, że warto było.

Tomek miał trafić do szkoły specjalnej – skończył tak jak jego rówieśnicy szkołę podstawową, teraz zdobywa zawód. – Nigdy nie był zagrożony z żadnego przedmiotu. Znakomicie dostosował się do życia – mówi jego mama, wspominając, że jedną z poważniejszych dolegliwości Tomka była niskorosłość. – Po miesiącach oczekiwaniu dostaliśmy informację, że Tomkowi przyznano hormon wzrostu – wspomina. – Kiedy pojechaliśmy na jego podanie okazało się, że syn zaczął rosnąć. Chyba zadziałała witamina M – uśmiecha się pani Elżbieta. I dodaje, że równie dużo pracy trzeba było włożyć w wychowanie Oli. Też dziecka zaniedbanego, z licznymi chorobami.– Dzisiaj Ola kończy gimnazjum. Jestem z niej bardzo dumna, jest zaangażowana w działalność charytatywną, pomaga potrzebującym i starszym – mówi oleśniczanka. Pięć lat po Oli i Tomku w domu Zaleskiej pojawiła się Zosia. – Chcieliśmy pomóc kolejnemu dziecku i tak z domu dziecka trafiła do nas Zosia - uśmiecha się z dumą pani Elżbieta, opowiadając o osiągnięciach swojego kolejnego dziecka. – Zdolna, i uśmiechnięta. Doskonale wie, że jej biologiczna rodzina, z którą zresztą chcieliśmy utrzymać kontakt jest niewydolna życiowo – mówi pani Elżbieta, która pod swoje skrzydła wzięła jeszcze także Julkę i Jasia.

Najmłodsi mieszkańcy jej domu też mają poważne problemy ze zdrowiem. Julka często trafia do szpitala. – Przyjechała do nas w Wielki Piątek 2012 roku razem z bratem – opowiada oleśniczanka. – Dzieci były zagubione, chłopiec liczył, że podobnie jak przy poprzednich interwencjach, szybko wróci do domu. Jego zabrała babcia, Julia została. I jest do dzisiaj.

Warto pomagać
Mały Jaś jest w nowej rodzinie najkrócej. Jego biologiczna mama go oddała. – Kiedy otrzymałam telefon z prośbą, by się zaopiekować chłopcem w pierwszej chwili poprosiłam o chwilę na zastanowienie, bo wiedziałam, jak chore jest to dziecko – mówi pani Elżbieta. – W domu była już czwórka. Każdemu trzeba było poświęcać czas. O problemach ze zdrowiem nie wspominając. Ale telefony nie milkły. – Pojechałam odwiedzić Jasia ze starszymi dziewczynkami. Wiedziałam już wtedy, że żadna rodzina nie chce podjąć się trudu opieki nad Jasiem – mówi. – Serce się krajało na widok dziecka, które ma 5 lat, a zachowuje się jak półtoraroczny maluch, ma problemy z koordynacją ruchową. Byłam pełna obaw, ale decyzja zapadła. Dziewczynki też prosiły. Mamo, pomożemy ci. To słyszałam i serce mi miękło – opowiada kobieta, która od sierpnia jest opiekunem Jasia. Chłopiec uczęszcza do przedszkola. Zaczął chodzić, łatwiej się z nim komunikować. – Często podbiega do mnie, ściska i mówi „kołam cię” – mówi pani Elżbieta, która zachęca, by nie obawiać się opieki nad chorymi dziećmi. – One wymagają miłości i opieki, ale jest im dużo trudniej znaleźć dom – mówi oleśniczanka. I apeluje: - Jeśli chcemy pomóc myślmy o tych, którzy mają mniejszą szansę na nowe, lepsze życie. Wielkim szczęściem jest widzieć, że trud nie poszedł na marne.

Jakiego wsparcia potrzebują? - Z większością problemów dajemy sobie radę - uśmiecha się nasza rozmówczyni. - Przydałaby nam się tylko pomoc wolontariuszy w nauce języka angielskiego z naszymi dziećmi. Jeśli takowi by się znaleźli, bylibyśmy wdzięczni.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bierutow.naszemiasto.pl Nasze Miasto