MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Czy w mieście odrodzi się włókiennictwo?

TOMASZ WOLFF
Stanisława Kręcichwost przeznaczy zarobione pieniądze na wychowywanie dzieci.  /   JACEK ROJKOWSKI
Stanisława Kręcichwost przeznaczy zarobione pieniądze na wychowywanie dzieci. / JACEK ROJKOWSKI
Na razie pracuje szesnaście krosien. W najbliższych dniach będziemy odpalać kolejne - Krzysztof Czerniewski z dumą rozgląda się po jednej z hal Zakładów Przemysłu Wełnianego Krepol.

Na razie pracuje szesnaście krosien. W najbliższych dniach będziemy odpalać kolejne - Krzysztof Czerniewski z dumą rozgląda się po jednej z hal Zakładów Przemysłu Wełnianego Krepol. Chociaż w połowie grudnia ubiegłego roku bielski sąd gospodarczy ogłosił upadłość zakładu, dzisiaj maszyny pracują i jest nadzieja, że upadek wełny, o którym wiele się mówiło, uda się odwrócić.

Czerniewski przepracował w bielskich zakładach włókienniczych 21 lat, ostatnie 5 spędził w Krepolu. Opowiada, że w ostatnich miesiącach nie stracił wiary, że jeszcze kiedyś przyjdzie do pracy w tym miejscu.

- Wszyscy żyliśmy nadzieją. Teraz mocno wchodzimy w produkcję. Do końca roku musimy zrealizować zamówienie na 85 tysięcy metrów bieżących tkaniny - cieszy się Czerniewski, który jest szefem oddziału przygotowawczego.

Nie wszyscy mieli jednak tyle szczęścia co on. Na razie w Krepolu zatrudnienie znalazło prawie 30 osób, większość pracowała w zakładzie przed likwidacją. Pozostali muszą czekać na swoją kolejkę. Nie stoi w niej Stanisława Kręcichowst z Ciśca. Cieszy się z powrotu do pracy, ale z drugiej strony smuci się, że hale świecą pustkami. Na wczorajszej drugiej zmianie, oprócz góralki pracowały jeszcze dwie osoby. Na pierwszej dwa razy więcej.

- Przepracowałam tutaj 24 lata. Po likwidacji zakładu poszłam na bezrobocie. Pieniądze są nam bardzo potrzebne. Będziemy mieli z mężem na wychowywanie dzieci. Najstarsza córka chce zdawać na studia, ale do tej pory nie było to możliwe. Chciałabym, żeby hala jak najszybciej wypełniła się moimi dawnymi koleżankami i kolegami - rozmarza się tkaczka.

Kilka metrów dalej przy krosnach uwija się Ewa Mazur z Żywca. Ma trochę krótszy staż od koleżanki z Żywiecczyzny. Przepracowała w Krepolu 18 lat. Do zakładu trafiła po szkole włókienniczej. Najpierw była szkółka przy zakładzie, potem już normalna praca. O tym, że wróci na stare śmieci, dowiedziała się trzy dni wcześniej. Wprawdzie złożyła podanie o przyjęcie do pracy, ale pozytywna decyzja była dla niej dużym zaskoczeniem.

- Osoby te są zatrudnione na umowy zlecenie albo o dzieło. Z jednej strony gwarantują godziwe wynagrodzenie, z drugiej ochronę socjalną. Dobrze, że na bielskim rynku pracy jest jeszcze spora grupa osób, które nie przekwalifikowały się i potrafią pracować w przemyśle włókienniczym oraz robić tkaniny. Trzeba mieć świadomość, że gdybyśmy to wyzwanie podjęli kilka lat później, moglibyśmy już ich nie znaleźć i wtedy upadek bielskiej wełny stałby się faktem - uważa Jan Kowalczyk, syndyk masy upadłościowej.

Podczas wczorajszej konferencji prasowej mówił, że docelowo myśli o zatrudnieniu od 200 do 300 osób. Żeby tylu ludzi znalazło pracę w Krepolu, miesięczne zamówienia powinny opiewać na 100 tysięcy metrów bieżących tkaniny. Na razie Kowalczyk znalazł firmy, które zamówiły 100 tysięcy metrów. Ma zostać zrealizowane w tym kwartale i części kolejnego. Prowadzi także rozmowy z odbiorcą ze Szwecji. W grę wchodzi zamówienie na 2003 rok opiewające na pół miliona metrów.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Szokująca oferta pracy. Warunkiem uczestnictwo w saunie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bielskobiala.naszemiasto.pl Nasze Miasto