Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jacek Lach: Jeszcze dla was zaśpiewam!

Teresa Semik
W rodzinnym domu w Mikuszowicach Jacek Lech ma wszystko to, co jest mu potrzebne do życia. Codzienność dzieli  ze swoją towarzyszką życia Urszulą.
W rodzinnym domu w Mikuszowicach Jacek Lech ma wszystko to, co jest mu potrzebne do życia. Codzienność dzieli ze swoją towarzyszką życia Urszulą.
Jacek Lech zadebiutował na scenie 40 lat temu. Był gwiazdą Czerwono-Czarnych, a potem nagrywał solo. Teraz najczęściej myśli o swoim zdrowiu, bo walczy z rakiem. No i planuje benefis.

Jacek Lech zadebiutował na scenie 40 lat temu. Był gwiazdą Czerwono-Czarnych, a potem nagrywał solo. Teraz najczęściej myśli o swoim zdrowiu, bo walczy z rakiem. No i planuje benefis.

- Kim jest dziś Jacek Lech?

- Chorym człowiekiem. Ale się nie poddaję - odpowiada artysta.

W rodzinnym domu, w Bielsku-Białej Mikuszowicach przechodzi rekonwalescencję. Ostatnie tygodnie przeleżał w szpitalu onkologicznym w Gliwicach. Zdiagnozowano u niego raka przełyku.

- Choroba może w każdej chwili odebrać mi zawód, a ja przeżyłem na estradzie 40 lat i nie mam zamiaru kończyć - mówi stanowczo Lech.

Wcześniej chodził na badania regularnie, ale nie badał gardła. Teraz codziennie rano próbuje coś zaśpiewać i wychodzi mu to całkiem dobrze, więc nie opuszcza go nadzieja, że będzie jeszcze lepiej. I że zaśpiewa na swoim jubileuszu.

"Bądź dziewczyną z moich marzeń"

- Dlaczego debiut wypadł w Nowej Hucie?

- Bo tam Czerwono-Czarni zaprosili mnie na próbne koncerty.

Naprawdę nazywa się Leszek Zerhau, ale zadebiutował jako Jacek Lech. Był rok 1966 i z zespołu odchodzili właśnie Maciej Kossowski i Zbigniew Bizoń. Menedżerowie Czerwono-Czarnych szukali nowych solistów. Testowali, jak publiczność zareaguje na występ Jacka Lecha, laureata pierwszej nagrody Ogólnopolskiego Przeglądu Piosenkarzy i Zespołów Amatorskich w Jeleniej Górze. Śpiewał najpierw piosenki obce, dopiero później Ryszard Poznakowski napisał dla niego "Bądź dziewczyną z moich marzeń". Właśnie ten pierwszy przebój zrobił z niego artystę.

- Nie sądziłem, że coś tak wspaniałego przydarzy mi się w życiu - mówi dziś z nieukrywanym sentymentem.

Pisali dla niego piosenki najlepsi ówcześni autorzy: Piotr Figiel, Janusz Kondratowicz, Krzysztof Dzikowski, Henryk Zomerski, potem także Katarzyna Gaertner.

"Dwadzieścia lat, a może mniej"

Zadebiutował w wieku 19 lat, ale od małego wołali za nim "artysta". W szkole podstawowej śpiewał i grał w teatrzyku. Jednak tata widział w nim prawnika, a mama - lekarza albo księdza. Gdy wyruszał w trasę koncertową, ojciec pilnował, by zabierał ze sobą książki do nauki. W następnym roku powinien zdawać na uniwersytet. On jednak marzył o szkole aktorskiej w Łodzi, ale dwie próby zakończyły się niepowodzeniem.

- Rozchorowałem się podczas drugiego egzaminu i miałem mniejsze szanse - mówi z odrobiną żalu do losu.

Gra na skrzypcach to pomysł rodziców, on wolałby pianino albo gitarę. Skrzypce były tańsze i ojciec też trochę na nich grał, więc został przy tym instrumencie. W szkole średniej wystartował w konkursie "Mikrofon dla wszystkich" i wygrał. W założonym na tę okazję zespole zagrał Andrzej Zubek, dziś profesor Akademii Muzycznej w Katowicach, oraz Klaudiusz Maga, jego kuzyn, który towarzyszył mu także w późniejszej karierze. Nagrodę za wygrany konkurs "Mikrofon dla wszystkich" - zegarek - wręczył mu w Katowicach Jan Ciszewski, popularny komentator sportowy.

W trasie koncertowej czasu na naukę nie było wcale, więc i plany z uniwersytetem spełzły na niczym.

"Co ci mogłem dać"

- Był pan krezusem dając 60 koncertów w miesiącu?

- Żyłem lepiej niż moi rówieśnicy, ale ja wtedy nie dbałem o pieniądze.

W najlepszych latach Czerwono-Czarni występowali z pierwszym koncertem już o godzinie 9. rano, następny był o godzinie 12., potem o 17. i 20. Niekwestionowanymi gwiazdami pozostawały Karin Stanek i Kasia Sobczyk. Stawki za koncert ustalało im ministerstwo i ono wydawało stosowne papiery, upoważniające do takich a nie innych wynagrodzeń za występ.

- Przez całe zawodowe życie nie miałem właściwego papieru, nie dbałem o niego, więc nie zarabiałem najwięcej - mówi Jacek Lech. - Chciałem tylko śpiewać. Mnie się podobało to, że występuję na estradzie, że mnie lubi publiczność i nagrywam piosenki.

Niemal każda następna piosenka była przebojem i cała Polska nuciła za nim: "Nie miałeś nic prócz dwojga rąk, no powiedz, co jej mogłeś dać". Koncertowali często w byłej NRD, a także w Związku Radzieckim, skąd za honorarium kupowali kolorowe telewizory, słynne Rubiny. Całe przedziały załadowali tymi telewizorami.

W Moskwie Jacek Lech postanowił zakończyć karierę z Czerwono-Czarnymi. Z dawnego zespołu niewiele grało w nim muzyków, a on był jedynym solistą. Na początku lat 70. założył własną kapelę, przyjechał z nią do Szczyrku, by ćwiczyć nowy repertuar. Z tego okresu pochodzą przeboje: "Gdzie szumiące topole", "Czereśnie, wiśnie".

- Można przelewać uczucia na piosenkę śpiewaną po raz setny?

- Można, za każdym razem inne - mówi pan Jacek. - Jestem człowiekiem sentymentalnym, przy niektórych piosenkach do dziś się wzruszam.

Przed laty na mszę bitową Katarzyny Gaertner przyjechała do wrocławskiej katedry jego mama. Było to niedługo po śmierci ojca. Zespół gotowy do grania, filharmonicy również, a Jacek Lech słowa z siebie wydobyć nie potrafi.

- Patrzę na tę moją mamę siedzącą w pierwszym rzędzie i nie mogę śpiewać - wspomina.

Przerwał koncert. Mamę przesadzono gdzieś na bok, więc zaczął jeszcze raz.

"Moje serce należy do gór"

- Gdzie jest pana miejsce na ziemi?

- W Bielsku-Białej. Nigdy się stąd nie wyprowadziłem.

Z okna z rodzinnego domu widzi Łysą, Magurkę i Szyndzielnię. Widzi, jak ludzie wokół się zmieniają, jak ich wciąż przybywa. Jest zapalonym grzybiarzem. Trasę z Klimczoka do Szczyrku przeszedł wiele razy. Zawsze coś go ciągnęło do tego miejsca, odkąd się urodził 59 lat temu. Nawet jak z żoną Lucyną Owsińską kupili mieszkanie w Łodzi, zawsze przyjeżdżali do domu w Bielsku na święta, wakacje. Tutaj odbywały się prywatki, sylwestry, tutaj z trasy zjeżdżał cały zespół.

Mama była nieoceniona, wprowadzała wiele radości. Na początku nawet jeździła z nim w trasy - przed samym koncertem kazała mu kupować jajka i w garderobie musiał pić surowe.

- Czy to pomagało?

- Nie wiem, ale mama kazała, to piłem - odpowiada z uśmiechem.

Piosenka "Warszawa jest smutna bez ciebie" stała się jego przebojem, ale on nigdy nie zamierzał przenieść się do stolicy. Beskidzki krajobraz opiewał w piosence "Moje serce należy do gór".

Czy w show-biznesie jest miejsce na przyjaźń?

- Chce pani wiedzieć, czy ktoś pyta, jak się czuję? Nikt nie pyta. No więc czuję się lepiej. Przestałem palić w szpitalu, choć może nie do końca - deklaruje.

Przyjaźnił się mocno z Czesławem Niemenem, którego poznał na festiwalu opolskim...

- On był moim idolem. Zanim sam zacząłem śpiewać, zgromadziłem wszystkie jego płyty - dodaje.

W 2003 roku zorganizował we Frankfurcie i Hanowerze ostatnie za granicą koncerty Czesława Niemena. Muzyk już wtedy nie czuł się już najlepiej, ale zaśpiewał i były to znakomite koncerty. Najpierw wystąpił Lech, potem Niemen.

Do niedawna Jacka Lecha i jego dawnych przyjaciół regularnie można było posłuchać w lokalu w Goczałkowicach.

"Trochę dobrze, trochę źle"

- Jak to jest być byłą gwiazdą...?

- I słyszeć: Czy pan to Jacek Lech, moja mama się w panu kochała.

Już się przyzwyczaił do tego, że młode pokolenie go nie poznaje na ulicy. Normalna kolej rzeczy - myśli. Nie ma tej samej reakcji, co kiedyś, gdy się pojawiał w miejscu publicznym. Miło, że wciąż dużo ludzi nie potrafi przejść bez zaciekawienia, choć zniknął z radia i telewizji, a wydawcy dawnych nagrań nie zawsze pamiętają, by spytać o zgodę, by podrzucić do Bielska choć kilka egzemplarzy płyt. Na co dzień nie przegląda swoich nagród, zdjęć, nagranych krążków, nie rozpamiętuje minionego czasu. Czasem Ula, jego partnerka poprosi, by włączył jakąś swoją piosenkę, więc spełnia jej życzenie.

- Boi się pan swojej choroby?

- Bardzo i jestem przygotowany na długie leczenie - odpowiada.

W życiu, jak w piosence: "Trochę dobrze, trochę źle". Przychodzi zła wiadomość i nagle wszystko to, co wydawało się kiedyś ważne, traci znaczenie. Liczy się przyjaźń, marzenia, by udźwignąć ciężar kłopotów. Nie udaje, że nic się nie stało, ale też nie zamierza rezygnować z zawodu.

Myśli o swoim jubileuszu. W końcu czterdzieści lat minęło i jest do czego wracać...

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bielskobiala.naszemiasto.pl Nasze Miasto