18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Katarzyna i Przemysław Markowscy, globtroterzy z Bielska-Białej, byli w Indiach podczas Kumbhamela

Łukasz Klimaniec
Archiwum Katarzyny i Przemysława Markowskich
Około 50 milionów (!) ludzi jednego dnia, w jednym miejscu. A wśród nich bielszczanie Katarzyna i Przemysław Markowscy, globtroterzy z Bielska-Białej. Podróżnicy pojechali do Indii, gdzie wzięli udział w największym religijnym wydarzeniu na świecie.

To było najbardziej niesamowite wydarzenie, jakiego doświadczyliśmy w trakcie naszych podróży - mówią zgodnie Katarzyna i Przemysław Markowscy, globtroterzy z Bielska-Białej. Właśnie wrócili ze swojej drugiej wyprawy do Indii, gdzie wzięli udział w przypadającym co 12 lat największym na świecie wydarzeniu religijnym Maha Kumbhamela. U zbiegu rzek Ganges, Jamun i mitycznej rzeki Saraswati miliony Hindusów gromadzą się, by wykąpać się w świętej rzece i tym samym obmyć z grzechów.

- W czasie wizyty papieża w Krakowie na Błoniach było 2,5 mln ludzi. 10 lutego w Allahabadu było około 50 milionów ludzi. Dla nas to niewyobrażalne. To przebywanie w takim tłumie, który przemieszcza się dzień i noc - mówi Przemysław Markowski.

Rzeka ludzi wchodzi do rzeki
Rzeka ludzi, niezmierzony tłum płynący z każdej strony, poruszający się wytyczonymi drogami i przemierzający pontonowe mosty, jakich ok. 20 ustawiono na rzece. I to ogromne miasto z namiotów - gdzie okiem sięgnąć ciągnęło się aż po horyzont. Zbudowane ze szmacianych namiotów miasto dla pielgrzymów przypominało raczej obozy dla uchodźców. Choć był prowizoryczny szpital polowy, a także garkuchnie.
W najważniejszy dzień kąpieli bielscy globtroterzy wybrali się ze swojego obozu (specjalnego, dla obcokrajowców) wraz z tłumem pielgrzymów w kierunku rzeki.

- Szliśmy z tym tłumem ponad godzinę 5 km. Ludzie tak się mieszali, że nie dało się przejść, nie można było też się zatrzymać - mówią globtroterzy.
Nad porządkiem czuwało około 50 tys. żołnierzy i policjantów. W ten sposób władze chcą zapobiec tragedii, do jakiej doszło w 1954 roku, gdy według różnych szacunków tłum stratował na śmierć od 500 do 800 osób.
- Gdy policja zobaczyła, że ktoś przystanął i robił się tłok, to od razu rozganiali ludzi kijami. Wszystko po to, by dotrzeć tam i zapobiec wypadkowi - mówią bielszczanie. I dodają, że dzień po ich przyjeździe, na tej samej stacji kolejowej, na której wysiadali, tłum zadeptał 36 osób. Wśród ofiar były 24 kobiety...

Niebezpieczeństwo w pociągu
W Indiach mieszka 1 miliard 300 milionów ludzi. Przez cały okres trwania Maha Kumbhamela wzięło w nim udział ok. 100 mln Hindusów. Właśnie tłok jest największym wrogiem. Markowscy przyznają, że najbardziej niebezpieczne chwile przeżyli podczas... podróży pociągiem z Varanasi do Allahabadu. - Mieliśmy wcześniej zrobioną rezerwację, ale do pociągu nie było szans wsiąść. Tłum był niewyobrażalny. Na stacji poprosiłem policjanta, by pomógł nam. Rozgonił ludzi i umożliwił nam wejście. Wtedy z trudem przedarliśmy się do pełnego wagonu - mówi Markowski.
W pociągach indyjskich okna w wagonach są zaspawane metalowymi prętami. Wagony przy-pomnają klatki. W wagonie, w którym bielscy globtroterzy mieli wykupione miejsca, przeznaczonym na 72 osoby, znajdowało się... około 500 osób!

- Jak zobaczyłam tylu ludzi, powiedziałam Przemkowi, że nie wsiądę, że boję się, że nas stratują. Pociąg był tak pełny - wspomina Katarzyna.

Zaryzykowali. Gdy przedarli się do ich zarezerwowanych prycz, na każdej siedziało po 5-6 Hindusów. Markowscy okazali bilet i prosili, by choć jedną zwolniono dla nich.

- W Indiach panuje zasada, że bilet to święta rzecz. Jak się go ma, Hindusi wiedzą, że trzeba ustąpić, bo konduktor może wyrzucić z pociągu. Ale podczas święta pociągiem podróżowało wiele ludzi bez biletów, tłok był taki, że konduktor nie miałby szans dotrzeć do nas. Na szczęście Hindusi oddali jedną pryczę - opowiada.

Sadhu sam wybrał sobie śmierć
Będąc już w Allahabadzie i idąc wraz z pielgrzymami w stronę miejsca kąpieli, mogli korzystać z wytyczonej drogi bezpieczeństwa, na którą nie wpuszczano Hindusów. Policjanci nie zwracali bielszczanom uwagi.
- Wiedzieli, że jesteśmy w innym celu, więc ułatwiali nam. Ale był moment, którym odradzili podejście bliżej rzeki. Tłum był tak ogromny, że...

KLIKNIJ PONIŻEJ I CZYTAJ CZĘŚĆ DRUGĄ

Tłum był tak ogromny, że mogło być bardzo niebezpiecznie - przyznają bielscy globtroterzy.
Tłum ciągnący do rzeki na oczyszczającą kąpiel jest niebezpieczny sam w sobie. Ale co powiedzieć o ludziach zwanych sadhu, czyli hinduskich wędrownych ascetach, którzy przyjeżdżają na miejsce, rozbierają się i biegną przez tłum w kierunku rzeki. Nieraz z mieczami w rękach - co udokumentowali Markowscy na swoich zdjęciach.
Bielszczanie byli też świadkami wstrząsającego zdarzenia. Dzień po kulminacyjnej kąpieli doszli do brzegu rzeki.
Tuż za nimi zjawili się ludzie, a wśród nich jeden sadhu.

- Nie wiedzieliśmy, o co chodzi. Dopiero, jak związali mu ręce, zrozumiałam - mówi Katarzyna. Sadhu, mężczyzna starszy, ale jak mówi Przemysław Markowski, jeszcze w sile wieku, wziął worek z piaskiem, który został przymocowany do jego więzów i dobrowolnie wsiadł na łódkę. Ta odpłynęła ledwie kilka metrów od brzegu. Następnie sadhu został wrzucony do rzeki. Utonął.

- Na oczach tłumu, na oczach policji. Ludzie, którzy go wrzucili po przypłynięciu do brzegu zdali relację policji, ci sporządzili notatkę. I tyle. Był człowiek, nie ma człowieka - mówią globtroterzy. Tłumaczą, że dla wielu sadhu okres święta to rodzaj przejścia, jak traktowana jest śmierć.

Globtroterzy przyznają, że piorunujące wrażenie robił widok brzegu Gangesu w godzinach wieczornych, gdy po rytualnej kąpieli milionów ludzi wzdłuż brzegu i na drodze leżało pełno pogubionych butów, sandałów, klapek, części ubrań. Zbierane przez służby porządkowe na wielkie sterty przypominały widok znany zwiedzającym Muzeum Auschwitz , gdzie za gablotami leżą buty i części ubrań więźniów obozu.
Indie zmieniają się, to widać
Bielscy globtroterzy w Indiach byli po raz drugi. Ostatni raz, sześć lat temu, gdy spędzili tam trzy miesiące. Powrót do tego kraju planowali od dłuższego czasu, ale przygoda wzywała ich także w inne zakątki świata - m.in. do Syrii, Jordanii, Tanzanii, Ugandy i Birmy.

- W porównaniu do ostatniej wizyty można stwierdzić, że Indie rozwijają się turystycznie - mówią. Dodają, że dziś nawet rikszarz ma komórkę, a podróż miejscowymi kolejami można zarezerwować przez internet.

Przyznają, że lepiej wykształceni Hindusi zdają sobie sprawę z problemu przeludnienia w ich kraju. Wpływ kultury europejskiej widać nie tylko w kinach, gdzie wyświetlane są filmy, których 6 lat temu nie wolno było emitować, a bohaterowie filmowi są ubrani po europejsku, ale przede wszystkim w świadomości prawa.

Ostatnie głośne sprawy gwałtów w Indiach najlepiej o tym świadczą - społeczeństwo ma dość nieporadności wymiaru sprawiedliwości i upomina się o natychmiastowe reakcje. Chce, by sprawcy byli złapani i skazani - nie za rok, dwa lata czy pięć, ale możliwie jak najszybciej.

Poza tym, to wciąż piękny kraj, którego ludzie są ciekawi świata i otwarci. A podróż do niego wcale nie musi być droga, jeśli samemu odpowiednio wcześnie i umiejętnie zaplanuje się wyprawę. Markowscy mają w tym spore doświadczenie.

Więcej o ich niezwykłych wyprawach można przeczytać na ich stronie internetowej www.globtroterzy.com.

W Dzienniku Zachodnim zdjęcia i informacje o Indiach znajdziesz także w blogu Anny Ładuniuk Dziwny ten świat

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najlepsze atrakcje Krakowa

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bielskobiala.naszemiasto.pl Nasze Miasto