Kilkanaście minut po godzinie 12 w czwartek przy ulicy Żywieckiej w Bielsku-Białej wydarzył się wypadek. Samochód osobowy potrącił 12-latka, który przebiegał ulicę poza przejściem dla pieszych. Ciężko rannemu chłopcu pierwszy pomocy udzielił lekarz, Roman Wojnar.
DZ: Jak to się stało, że jako pierwszy był pan na miejscu wypadku?
Roman Wojnar: Dochodziła 12.30. Jechałem do Żywca. Na wysokości szkoły zobaczyłem kilka stojących samochodów. Po chwili ruszyły. Dotarłem na miejsce wypadku. Na środku drogi stał samochód z wgniecioną maską. Na chodniku w kałuży krwi leżało dziecko. Miało sztywne źrenice, nie reagowało na ból. Niemal natychmiast przystąpiłem do masażu serca. Po chwili przyjechało pogotowie. Z tego co wiem, kiedy zajęła się nim ekipa pogotowia, wróciło tętno. Zrobiłem to, co do mnie należało. Każdy lekarz na moim miejscu postąpiłby tak samo.
DZ: Po raz pierwszy znalazł się pan w takiej sytuacji?
RW: Nie pierwszy raz ratowałem człowieka w wypadku. Kilka lat temu na autostradzie Wrocław — Olszyna reanimowałem mężczyznę, który wpadł w poślizg. Udzielałem jako pierwszy pomocy jeszcze w dwóch ciężkich wypadkach i kilku mniej poważnych sytuacjach. Obrazki z takich zdarzeń pamięta się do końca życia.
DZ: Pan mówi, że akcje ratownicze zostają w człowieku, a ludzie chcą oglądać wypadki. Tłum gapiów na
miejscu takiego zdarzenia to częsty obrazek. Skąd się to bierze?
RW: Jest w człowieku coś takiego, jak potrzeba odczuwania mocnych wrażeń, oglądania dramatycznych sytuacji. Choćby z tego względu wiele osób lubi oglądać horrory. Nie uogólniajmy jednak. Nie każdy lubi patrzeć na wypadki i dramat innych osób.
Rozmawiał:
Stop agresji drogowej. Film policji ze Starogardu Gdańskiego
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?