Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Upadek w karetce

TOMASZ WOLFF
Jan Sobczyński jest zbulwersowany tym, co wydarzyło się w karetce. Ma nadzieję, że mama wróci do zdrowia.  /  JACEK ROJKOWSKI
Jan Sobczyński jest zbulwersowany tym, co wydarzyło się w karetce. Ma nadzieję, że mama wróci do zdrowia. / JACEK ROJKOWSKI
W poniedziałek rano mama poczuła się gorzej. Zaczęła mówić od rzeczy. Powiedziałem do córki, żeby posiedziała przy babci, a ja zadzwonię po pogotowie. Lekarze przyjechali bardzo szybko.

W poniedziałek rano mama poczuła się gorzej. Zaczęła mówić od rzeczy. Powiedziałem do córki, żeby posiedziała przy babci, a ja zadzwonię po pogotowie. Lekarze przyjechali bardzo szybko. Stwierdzili, że muszą zabrać mamę do szpitala. Skontaktowałem się z bratem i powiedziałem mu o wszystkim - opowiada Jan Sobczyński.

Rodzina Sobczyńskich mieszka w bielskiej dzielnicy Wapienica. Seniorka rodu, 77-letnia Helena, choruje. Ma problemy z sercem. W lipcu ubiegłego roku przeszła udar. W poniedziałkowy ranek poczuła się gorzej. Dopadły ją drgawki. Rodzina zadzwoniła po pogotowie. Wtedy nikt nie mógł przypuszczać, że ich krewna przyjedzie do szpitala z rozbitym łukiem brwiowym. Kobieta bowiem spadła w karetce i potłukła się. Po pół godzinie erka wróciła pod dom Sobczyńskich. Lekarz pogotowia zaczął przepraszać rodzinę. Tłumaczył, że mama spadła w karetce i trochę rozbiła łuk brwiowy.

- Mój brat tymczasem pojechał do szpitala. Tam usłyszał, że mama potłukła się w domu. Jeszcze bym ścierpiał to, jak się z nią obeszli, gdyby nie pamięć o tym, co wydarzyło się w lipcu. Siedzieliśmy w ogrodzie. Pod wieczór mama wróciła do domu, żeby pooglądać telewizję. Dostała ataku. Po pięciu minutach przyjechało pogotowie, ale bez rozruszników. Do czasu, kiedy nie dotarła kolejna karetka z właściwym sprzętem, ekipa z pierwszej musiała reanimować mamę rękami. Przez miesiąc nie wychodziła z łóżka, tak była obolała - dziwi się Jan Sobczyński.

Skontaktowaliśmy się z Ryszardem Odrzywołkiem, dyrektorem Bielskiego Pogotowia Ratunkowego. Przyznał, że jeszcze w poniedziałek był zbulwersowany tym, co się stało. Po dokładnym przeanalizowaniu całej sprawy powiedział, że w postępowaniu zespołu karetki nie było żadnych uchybień.
- Przybyły na miejsce lekarz stwierdził stan po napadzie padaczki. Kobieta została zabrana na noszach do karetki, gdzie podano jej leki. W trakcie transportu nastąpił kolejny atak. Wtedy lekarz kazał zatrzymać samochód. Postąpił prawidłowo. Wiadomo, że przy ataku padaczki trzeba podawać tlen i zabezpieczyć drogi oddechowe, żeby nie doszło do zachłyśnięcia się. Pacjentka została odpięta, żeby lekarz mógł wkłuć się do żyły. Wtedy zsunęła się i uderzyła głową o tępą część wyposażenia pojazdu. W okolicy prawego oczodołu powstał krwiak. Ubolewam nad tym, co się stało, ale kto choć raz widział u człowieka atak padaczki, wie, jak trudno sobie z nim poradzić - tłumaczy dyrektor Odrzywołek.

Rodzina nie chce jednak wierzyć, że Helena Sobczyńska miała atak padaczki. Jan Sobczyński dziś marzy tylko o tym, żeby mama wyszła z opresji zdrowotnej. Nie liczy na żadne odszkodowanie, czy wyciągnięcie konsekwencji służbowych wobec personelu karetki.
Helena Sobczyńska leży w oddziale intensywnej opieki medycznej Szpitala Wojewódzkiego Pod Szyndzielnią. Do domu będzie mogła wrócić dopiero za kilka dni. Zdaniem Odrzywołka, jej obecność w tym oddziale wynika z ataków padaczki.

Sprawą zainteresowała się bielska policja.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bielskobiala.naszemiasto.pl Nasze Miasto