Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wstrząsający list wdowy ze Śląska. Jej mąż zmarł zakażony koronawirusem. "Dostępność testów jest praktycznie zerowa"

Patryk Osadnik
Patryk Osadnik
Publikujemy list pani Izabeli ze Śląska, której 51-letni mąż, Adam, zmarł z powodu COVID-19 w szpitalu w Tychach. Jak się dowiadujemy, był to mężczyzna zdrowy, wysportowany i nikt nie spodziewał się, że tak ciężko może przejść zakażenie koronawirusem. Zanim jednak zmarł, minęły trzy tygodnie od stwierdzenia pierwszych objawów. W tym czasie rodzina musiała przejść mozolną walkę z systemem opieki zdrowotnej, gdzie problemem było samo przeprowadzenie testu na COVID-19 i właściwa diagnoza, która najprawdopodobniej nastąpiła zbyt późno, aby uratować życie mężczyzny. - Mamy nadzieję, że nasza historia będzie dla Państwa przestrogą i uratuje ona chociaż jedno ludzkie życie - pisze wdowa.

Do redakcji Dziennika Zachodniego przyszedł list pani Izabeli, której 51-letni mąż, Adam, zmarł z powodu COVID-19. - Razem z rodziną postanowiliśmy opublikować historię choroby Adama z nadzieją, że będzie ona przestrogą dla innych i skłoni ich do uważniejszego dbania o siebie i bliskich w czasach pandemii - pisze wdowa.

Jak możemy się dowiedzieć, pan Adam był osobą zdrową, wysportowaną, aktywną fizycznie i nikt nie spodziewał się, że to właśnie on w tak ciężki sposób może przejść zakażenie koronawirusem.

Pani Izabela opisuje cały przebieg choroby męża. Od pierwszych objawów, które uznano za infekcję bakteryjną, przez pogarszający się stan zdrowia 51-latka, wybłaganie w szpitalu testu na COVID-19, a później problemy z szybkim uzyskaniem wyniku, aż po przewiezienie pana Adama do szpitala, diagnozę i wiadomość o jego śmierci. Wszystko trwało blisko trzy tygodnie.

List w całości publikujemy poniżej. Wcześniej poddaliśmy jego treść analizie, czy taki przebieg choroby jest w ogóle możliwy. Sprawdziliśmy również, czy Śląski Urząd Wojewódzki podał informację o śmierci 51-latka w szpitalu w Tychach. To i to okazało się prawdą.

„Ciągle nie mogę uwierzyć, że mój młody, bo 51 letni, wysportowany i zawsze pełen sił witalnych mąż nie żyje. Nie wierzę, że przez prawie miesiąc chorował na COVID-19 i dopiero po trzech tygodniach zaczęto go leczyć na tę chorobę - wtedy, gdy było już za późno.

Od początku marca Adam był przeziębiony. Typowe objawy: podrażnienie i pieczenie w gardle, które utrzymywało się przez ponad tydzień, pomimo zażywania różnych środków medycznych.

W piątek 13 marca Adam skontaktował się z lekarzem rodzinnym, który przeprowadził z nim ankietę, zadając następujące pytania:

  1. Czy wrócił z zagranicy, z miejsca zagrożonego koronawirusem? (4 marca w Polsce stwierdzono pierwszy przypadek, wirus rozprzestrzenia się już od 2 tygodni wewnątrz kraju!)
  2. Czy miał kontakt z osobą wracającą z zagranicy? (jak powyżej!)
  3. Czy miał kontakt z osobą chorą na COVID-19? (obecny stan wiedzy medycznej wskazuje na to, że wiele osób przechodzi COVID-19 bezobjawowo i stanowi źródło transmisji wirusa!)

Na wszystkie z powyższych pytań odpowiedź brzmiała: NIE

Na podstawie przeprowadzonego wywiadu lekarz uznał, że nie jest to COVID-19, a najpewniej infekcja bakteryjna i przepisał mu antybiotyk. Tydzień terapii antybiotykiem nie przyniósł żadnej poprawy, a objawy pozostały te same: tylko ból i pieczenie w gardle.

W poniedziałek 23 marca pacjent ponownie skontaktował się z lekarzem rodzinnym (powtórnie przeprowadzona ankieta: 3x NIE). Kolejny lekarz, również na podstawie ankiety, stwierdza, że to najpewniej nie jest COVID-19 i zaleca inny antybiotyk. W tym samym dniu, w godzinach popołudniowo-wieczornych pojawia się nowy objaw: podwyższona temperatura 38 st.C – myślimy, że to reakcja na zażyty lek. We wtorek i środę temperatura wcale nie spada i zaczynają się pierwsze trudności z oddychaniem. Zaczynamy się zastanawiać, czy przyczyną tego może być koronawirus, a nie, jak wcześniej wskazywali lekarze, infekcja bakteryjna.

W czwartek 26 marca rozpoczęliśmy starania o uzyskanie skierowania na testy. Pierwszy telefon wykonałam do Sanepidu, gdzie znowu, tym razem ze mną, przeprowadzono ankietę (znowu 3xNIE) i poinformowano mnie, że Sanepid nie zajmuje się wykonywaniem testów, więc mam zadzwonić do szpitala zakaźnego w Bytomiu. Tam kolejny raz odpowiadam na pytania z ankiety dotyczącej COVID-19 (znów w odpowiedzi 3x NIE, czwarty raz w ciągu 2 tygodni) i słyszę, że to najpewniej nie wirus, tym bardziej, że objawy występują za długo. Polecono nam zadzwonić do szpitala jednoimiennego w Tychach. Dodatkowo osoba, z którą rozmawiałam, stwierdziła, że do wykonania testu potrzebne jest nam skierowanie lekarza rodzinnego, a ostateczną decyzję, czy wykonać test na COVID-19, i tak podejmie lekarz na miejscu.

W nocy, temperatura ciała Adama podnosi się do ponad 39 st.C. Kontaktujemy się telefonicznie z lekarzem POZ (kolejna ankieta na COVID-19: 3x NIE) – otrzymujemy receptę na następny antybiotyk. W piątek jego stan jest bez zmian – wysoka temperatura, brak apetytu, trudności z oddychaniem, ból gardła.

W sobotę 28 marca, po wykonaniu szeregu telefonów do szpitali, udaje się w końcu wybłagać wykonanie testu na COVID-19.

Jedziemy z Adamem do Częstochowy. Jego stan nie poprawia się od kilku dni. Ma problemy z oddychaniem, wysoką gorączkę, jego skóra zaczyna robić się sina, jest bardzo słaby. Na miejscu, w punkcie poboru próbek, spotykamy dwie laborantki, które pobierają wymaz. Na miejscu nie ma lekarza, który oceniłby jego stan zdrowia i podjął decyzję, czy należy go umieścić w szpitalu. Ostatecznie informują nas, że zadzwonią do nas w ciągu 24h, by przekazać informację o wyniku testu (Sanepid skontaktuje się bezzwłocznie jeżeli wynik będzie pozytywny) i każą wracać do domu.

W niedzielę 29 marca w godzinach popołudniowych dzwonię do szpitala, by uzyskać informację o wynikach testu.

Okazuje się, że jest tyle zaległych próbek, że nasz wynik może być znany najpewniej za 4 dni (2 kwietnia, 2 dni po śmierci Adama).

W nocy z niedzieli na poniedziałek stan Adama się pogarsza: pojawiają się znaczne trudności z oddychaniem. Postanawiam zadzwonić po pogotowie. Adam prosi, by tego nie robić - obawia się, że, jeżeli przyczyną choroby jest co innego, niż koronawirus, to w szpitalu na pewno się nim zarazi i umrze. Ostatecznie karetka zostaje wezwana. Ratownicy badają Adama i stwierdzają, że należy go natychmiast zabrać do szpitala. Wychodzi z domu o własnych siłach, wsiada do karetki, gdzie podają mu tlen.

W poniedziałek 30 marca, rano udaje mi się ustalić, że mój mąż jest w szpitalu w Tychach. Podczas rozmowy telefonicznej dowiaduję się, że Adam jest w trakcie badania TK płuc i innych badań. Mam dzwonić ok. 13-tej.

Próbuję poznać wynik testu na COVID-19 - dzwonię do SANEPIDU – próbka oczekuje na badanie.

W południe w szpitalu mówią mi, że Adam znalazł się na oddziale kardiologicznym i leży pod respiratorem. Pani doktor mówi, że stan męża jest bardzo ciężki.

Po południu kontaktuję się ze szpitalem i otrzymuję informację, że stan Adama dramatycznie się pogorszył i jest krytyczny -został zaintubowany i wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną. Dalej nie znamy wyniku testu.

W międzyczasie, dzięki staraniom przyjaciół, udaje się przyśpieszyć testy i otrzymujemy wynik: pozytywny. Lekarze rozpoczynają leczenie z wykorzystaniem leków przeciwmalarycznych.

Rano, we wtorek 31 marca, dzwonię zapytać się o stan męża. Pani Doktor informuje mnie, że Adam jest cały czas podłączony do respiratora. Stan jego płuc jest poważny - wydolność oddechowa porównywalna z wydolnością niemowlaka. Serce bardzo osłabione, wątroba w fatalnym stanie. Rozmawiamy o historii medycznej męża - lekarze chcą ustalić, czy miał w przeszłości jakieś poważne schorzenia i czy choruje na choroby przewlekłe. Pod koniec rozmowy Pani Doktor prosi mnie, by zadzwonić wieczorem- wtedy przekaże mi nowe informacje na temat stanu mojego męża.

Wieczorem dzwonię do szpitala w Tychach. Dowiaduję się, że Adam zmarł.

Śmierć Adama była i nadal jest ogromnym szokiem dla mnie i dla całej rodziny. Adam był osobą w sile wieku - rok temu świętowaliśmy jego 50. urodziny. Był szczupły, wysportowany - uwielbiał jeździć na rowerze, nie miał żadnych chorób przewlekłych i nigdy nie miał poważnych schorzeń. Był ostatnią osobą, którą podejrzewalibyśmy o ciężki przebieg koronawirusa i śmierć.

Mamy świadomość, że tragedia, jaka nas spotkała, sprawia, że nasza ocena ogólnej sytuacji epidemiologicznej jest subiektywna. Pragniemy jednak powiedzieć, że z naszej perspektywy stan przygotowania naszego Państwa do pandemii jest fatalny:

  1. Dostępność testów jest praktycznie zerowa- pomimo wystąpienia wszystkich objawów, nasze starania, aby przeprowadzić testy na COVID-19 zajęły kilka dni. Laboratoria wykonujące testy są przeciążone, a czas oczekiwania na wynik jest zdecydowanie dłuższy, niż podają oficjalne przekazy medialne. Proszę pamiętać, że gdyby nie starania naszych przyjaciół, wynik testu pojawiłby się najprawdopodobniej po śmierci Adama. W akcie zgonu znajduje się informacja, że wynik testu jest nieoficjalny (przekazany telefonicznie). Pytanie, czy gdyby wyniki testu przyszły po jego śmierci i sporządzeniu aktu zgonu, czy zostałby uwzględniony w oficjalnych statystykach jako ofiara koronawirusa? Jak dużo jest takich przypadków? Ile faktycznie jest ofiar i jaka jest rzeczywista skala zachorowań?

  2. Nie mamy wątpliwości co do osobistego zaangażowania lekarzy w leczeniu Adama i innych pacjentów. Wątpliwości budzi ogólna organizacja służby zdrowia. Przez wiele dni staraliśmy się uzyskać pomoc dla Adama, ale nam jej odmawiano, a w trakcie pobierania wymazu nikt go nawet nie zbadał i nie podjął decyzji, żeby rozpocząć leczenie kliniczne (mimo, że nawet dla laika jego stan wydawał się poważny). Uważamy, że stosowana przez lekarzy i SANEPID ankieta jest nieodpowiednia do panującej obecnie sytuacji. Stosowanie jej w obecnym kształcie i uwarunkowanie zlecenia wykonania testów od jej wyników jest kompletną głupotą i może prowadzić do błędnych diagnoz, a w konsekwencji tragedii ludzkich.

    Cały czas zadajemy sobie pytanie, czy gdyby wcześniej rozpoczęto leczenie kliniczne, to udałoby się go uratować? Jak wielu ludzi w Polsce dotyka ten problem?

  3. Po śmierci Adama rodzina mieszkająca w sąsiedztwie, która miała kontakt z Adamem w trakcie choroby, nie umiała uzyskać jednoznacznej informacji, czy jest objęta kwarantanną. Ostatecznie sama podjęła decyzję o poddaniu się kwarantannie, ale brak oficjalnych informacji daje poczucie bałaganu w służbach i wskazuje na wadliwość stosowanych procedur.

Razem z rodziną postanowiliśmy opublikować historię choroby Adama z nadzieją, że będzie ona przestrogą dla innych i skłoni ich do uważniejszego dbania o siebie i bliskich w czasach pandemii. Proszę pamiętać, że taka sytuacja może dotknąć każdego - sami mieszkamy w małej, wiejskiej miejscowości i do tej pory sądziliśmy, że zagrożenie dotyczy głównie mieszkańców dużych miast.

Gorąco apelujemy o przestrzeganie ogólnych zaleceń Państwa: niewychodzenie z domu, jeśli nie ma takiej potrzeby, unikanie kontaktu fizycznego z innymi ludźmi, dbanie o własną odporność oraz higienę osobistą. Z naszej perspektywy uniknięcie zakażenia jest jedynym gwarantem uniknięcia komplikacji związanych z chorobą. Należy przede wszystkim liczyć na siebie. Nasza służba zdrowia wydaje się być już przeciążona (a przecież to dopiero początek pandemii!) i ostatecznie nie ma co na nią liczyć.

Mamy nadzieję, że nasza historia będzie dla Państwa przestrogą i uratuje ona chociaż jedno ludzkie życie.”

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tychy.naszemiasto.pl Nasze Miasto