Grzegorz Chromik, autor najnowszej monografii Ligoty przyznał, iż nazwa Miliardowice pojawiła się w latach 20. ubiegłego stulecia. Związana była z wykupem lasów pod budowę kolei. Wówczas teren ten należał do Austro-Węgier. - Z tego co wiem, inwestor kupił go za miliard polskich marek.
Stąd wzięła się prawdopdobnie nazwa wsi - opowiada. Nie ma jej jednak w żadnych źródłach historycznych. Do dzisiaj ludzie potrafią jednak opowiadać o jej korzeniach, a kwota miliarda marek polskich nadal robi wrażenie na mieszkańcach wsi. Są dumni z jej nazwy.
- Kojarzy się z ogromną ilością pieniędzy, a to dobrze w dzisiejszych czasach, jak ludzie mają ich tak mało. Przelewać się u nas nie przelewa, ale ludzie uczciwi i pracowici. Myślę, że gdyby była dla nich robota w okolicy, to te miliardy i dzisiaj mogliby zarobić - uśmiecha się 70-letni pan Henryk. Od 10 lat, kiedy poszedł na emeryturę, dojeżdża rowerem do sklepu w centrum Miliardowic. Kiedyś musiał jeździć do oddalonej o 3,5 km Ligoty. Łukasz Ludwik mieszkąjący w centrum Miliardowic wspomina, jak ojciec opowiadał mu o inflacji w Polsce po I wojnie światowej.
- Mówił, że jeden gospodarz kupił wówczas połowę budynku. Zapłacił za niego bardzo dużo. Po miesiącu chciał dokupić drugą część. Zaproponował poprzednią cenę i wtedy okazało się, iż za takie pieniądze może sobie kupić... kurę na targu. Musiał więc solidnie dopłacić. Słyszałem także od ojca, że w latach 20-stych od Żyda, który był właścicielem wszystkich terenów, chłopi odkupywali ziemię za miliardy marek polskich. Od tego podobno powstała nazwa naszej wsi - opowiada.
Jego dom znajduje się tuż koło wybudowanego niedawno kościoła. - Działka pod kościół przygotowana była już po II wojnie światowej. Niestety, ówczesna władza ludowa nie pozwoliła na jego budowę. Dopiero pod koniec lat 80. można było to zrobić - podkreśla z dumą.
Wbrew nazwie we wsi nie widać nadmiernego bogactwa. Większość domów ma skromny wygląd.
- Są gospodarze, którzy mają po kilkadziesiąt hektarów, inni parę arów. Grunt, że jest tu spokojnie i nie wszystkie miejsca zostały jeszcze zabudowane. Można bez strachu przejechać po wsi rowerem i człowiek nie boi się, że go jakiś pirat drogowy potrąci. Od kiedy mamy własną przychodnię lekarską i nie trzeba jeździć do Ligoty, jest tu istny raj - śmieje się pani Antonina. Często ulicą Miliardowicką, która biegnie przez centrum wsi, jeździ rowerem. Jednoślad należy zresztą do ulubionych pojazdów starszej części mieszkańców Miliardowic.
- Rower u nas ma prawie każdy. To pojazd, który można używać latem i zimą. Człowiek się za bardzo nie namęczy, a wszędzie dotrze szybciej niż na piechotę. Poza tym ruch dobrze robi w pewnym wieku - podkreśla Jan Dąbrowski, mieszkający obok przychodni. Ma swoje gospodarstwo i nadal na nim pracuje. Żal mu tylko, że młodzi wyjeżdżają ze wsi, bo nie ma dla nich w okolicy żadnych perspektyw.
- Kilka lat temu tłumy pociągami dojeżdżały do pracy w Czechowicach-Dziedzicach. Teraz wagony są puste. Z samej gospodarki trudno wyżyć, więc ludzie szukają pracy gdzie indziej - mówi Dąbrowski.

NaM - Podlaskie ligawki
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?