18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bielsko-Biała: Centrum Wychowania Estetycznego im. Wikorii Kubisz to miejsce magiczne.

Jacek Drost
Coroczne spotkanie z cyklu "Drzewo". Starsi opowiadają młodszym, jak to kiedyś było. Taka sztafeta pokoleń
Coroczne spotkanie z cyklu "Drzewo". Starsi opowiadają młodszym, jak to kiedyś było. Taka sztafeta pokoleń
Wierzysz w magię? Ja też nie bardzo. Ale kiedy myślę o tym miejscu, to mimo 40. na karku i (na szczęście) ledwie kilku siwych włosów na głowie, jestem w stanie uwierzyć, że zostało ono w jakiś sposób zaczarowane. Stało się to prawie 60 lat temu i tak jest do dziś. Wiedzą o tym wszyscy ci, którzy tu choć raz wstąpili - pisze Jacek Drost

To miejsce znane jest z kilku nazw: kiedyś - Ogródek Jordanowski. dla wielu - Dom lub Kubiszówka, oficjalnie - Centrum Wychowania Estetycznego im. Wiktorii Kubisz. Jeśli kiedykolwiek postawiłeś tu swoją stopę, choćby na moment, to wiesz o czym mówię. Jeśli nie, spieszę z wyjaśnieniem - to wyjątkowe miejsce. Dlaczego? Przekonasz się niebawem.
Na razie musisz zadowolić się informacją, że znajduje się w budynku przy ulicy Słowackiego 27A. Tak, tak. W tym samym, co działa Bielskie Centrum Kultury, tylko że do Domu Muzyki wchodzi się od strony parku, a do Kubiszówki prosto z ul. Słowackiego. Cóż, może nawet kiedyś przechodziłeś obok tego miejsca i zastanawiałeś się, co też tam się dzieje, może słyszałeś dobiegające stamtąd dźwięki, może chciałeś zajrzeć, a nie miałeś odwagi. Żałuj.
Dawno, dawno temu
Ale do rzeczy. To się zaczęło dawno temu (mnie jeszcze wtedy nie było na świecie) w - jak to się mówi - pamiętnym 1954 roku. W tym samym roku, kiedy to odbyła się premiera pierwszego polskiego filmu kolorowego "Przygoda na Mariensztacie", a pewien człowiek, o którym teraz mało kto dobrze się wyraża - niejaki Nikita Chruszczow - został I sekretarzem KPZR. Ale to wszystko działo się gdzieś tam..., hen..., daleko... Natomiast tu, w zasięgu ręki, ledwie o rzut beretem, tworzyła się zupełnie inna historia, magiczna historia, która trwa do dziś. Żeby nie przynudzać - początki zaczarowanego miejsca wyglądały tak...

Zabawy w parku
Być może wiesz, że oazą zieleni na tzw. Dolnym Przedmieściu był, jest i pewnie będzie park Słowackiego (istnieje, możesz sprawdzić). Nic więc dziwnego, że w owym pamiętnym 54 roku przychodziły tu maluchy z okolicy, by zażyć świeżego powietrza, spotkać przyjaciół, przeżyć jakąś przygodę, najlepiej fajną.
Dzieciaki bawiły się pod okiem Wiktorii Kubisz. Wiktoria Kubisz to była taka pani, której osobiście nie znałem, ale z potwierdzonych źródeł wiem, że miała wyjątkową rękę do dzieci. Prócz tego była silną kobietą (w sensie psychicznym), osobą obdarzoną nie lada wyobraźnią oraz zmysłami - organizacyjnym, artystycznym i estetycznym. Nie każdy tak ma. Dla dzieciaków z parku była więc pani Wiktoria wszystkim po trochu - mamą, tatą, opiekunką, nauczycielką, przyjaciółką, dobrą wróżką. Dzieciaki do niej lgnęły. Najpierw było ich 20, poźniej 30, wreszcie 40.
"Ogród Jordanowski zaczął się organizować od września 1954 r. Na razie otrzymaliśmy teren koło Domu Ludowego, nieogrodzony, zaniedbany, bez wszelkich urządzeń i zaśmiecony. Można by powiedzieć jedno wielkie śmietnisko. Zabraliśmy się jednak od razu do pracy" - czytam w pożółkłej kronice.
Kiedy te zabawy w parku trwały w najlepsze, to pewnego dnia drzewa - ni z tego, ni z owego - zaczęły zrzucać liście - znak, że niechybnie zbliżała się jesień. Co dalej? Oddajmy głos świadkowi tamtych wydarzeń:
- Któregoś dnia siedzieliśmy przy fontannie, paliliśmy ognisko, bo wtedy jeszcze można było palić ogniska w parku, i mama zaczęła opowiadać baśń "Królewna Śnieżka". Siedzieliśmy zasłucha-ni, kiedy któreś ze starszych dzie-ci zapytało: "A czy nie możemy zrobić z tego przedstawienia?" - wspomina córka pani Wiktorii, Halina Kubisz-Muła, wychowan-ka, później pracownik centrum, a od wielu, wielu lat jego dyrektor, zwana przez swoich podopiecznych Szefem.
Owo pytanie "Czy nie możemy zrobić z tego przedstawienia?" nie dawało pani Wiktorii spokoju, więc wróciła do domu, usiadła przy stoliku i napisała scenariusz "Królewny Śnieżki". Pewnie zapytasz, gdzie w tym wszystkim magia? Jeszcze chwilę cierpliwości.

Pani chyba zwariowała
Kiedy w parku na dobre zagościła jesienna szaruga pani Wiktoria zabrała dzieci do swojego domu i tam zaczęli przekuwać scenariusz w najprawdziwszy na świecie spektakl. Dzieciaki dawały z siebie wszystko, w przygotowania włączyły się mamy. Oj, działo się, działo owej mroźnej zimy. A kiedy śniegi miały się ku końcowi pani Wiktoria oznajmiła, że premiera "Królewny Śnieżki" odbędzie się w... Teatrze Polskim. Kiedy podzieliła się tym pomysłem z urzędnikiem miejskim, wiesz, co usłyszała? - Pani chyba zwariowała! - rzekł zdumiony urzędnik. Ale pani Wiktoria nie zwariowała. Co więcej, pani Wiktoria dopięła swego i premie-ra odbyła się wiosną 1955 r. Oczywiście w Teatrze Polskim.
Jak to zrobiła? Nie wiem. Pewnie magia już zaczynała działać?
Przedstawienie było - co tu dużo mówić - wyjątkowe. Jak wieść gminna niesie, zaproszeni na spektakl przedstawiciele władz miasta w przerwie chyłkiem wychodzili z teatru, by załatwić cukierki dla dzieci i kwiaty dla mam, bo nie spodziewali, że to będzie aż taaaki spektakl. Ach ci urzędnicy! A baśń? Wyobraź sobie, że była grana w teatrze 40 razy! I wiedz, że już rok później przy tworzeniu kolejnego spektaklu dzieci była setka. Zdumiewające. Nieprawdaż?

Jeden mały pokój
Ale idźmy dalej. Nie minęło wiele czasu, kiedy nadszedł moment, że dzieciaki z parku nie musiały się już martwić, że jak pada deszcz czy śnieg, to nie mają się gdzie podziać. Władze oświatowe przekazały im bowiem... jeden pokoik, właśnie w budynku przy Słowackiego 27A, kilkadziesiąt metrów od owej fontanny, przy której wszystko się zaczęło. Niewielki pokoik, ledwie trzy na cztery metry, ale wreszcie ich.
- Nasze cztery ściany - cieszyły się dzieciaki z parku.
Ten niewielki pokoik był i garderobą, i salą prób, i miejscem gdzie można było pogadać czy załatwić tzw. sprawy administracyjne. Trudów nikt nie odczuwał. Liczyły się przecież inne rzeczy. Magia miejsca działa już na dobre. A dalej? A z czasem ? Cóż, dzięki zabiegom rodziców i pani Wiktorii dzieciakom - zupełnie małym i tym nieco starszym - udało się poszerzyć ten zaczarowany świat o dużą salę do ćwiczeń na pierwszym piętrze, a później o kolejne pomieszczenia i kolejne. - Po co im one były? - zapytasz pewnie. O tym też zaraz będzie.

Witaj przygodo!
Mając to swoje miejsce mogły już do woli oddać się temu, czego pragnęły najbardziej - poszukiwaniu przygód.
Zasada była prosta: chcesz tańczyć - tańczysz, chcesz śpiewać - śpiewasz, interesujesz się teatrem - deski dużej sceny stoją przed tobą otworem, marzysz o sklejaniu modeli - proszę bardzo, chcesz malować - nie ma sprawy.
Tu każdy może znaleźć kółko zainteresowań wedle swoich upodobań. Tu spędzone godziny nie nudzą. Tu czas potrafi się zatrzymać.
Nic więc dziwnego, że z roku na rok kolejnych poszukiwaczy przygód przybywało i przybywało. Setki imion, tysiące twarzy. Jakieś liczby? Proszę bardzo: w 1962 roku 800 dzieci , 12 lat później ponad tysiąc! Dzisiaj też można by szafować liczbami, ale co tam liczby.
Pomyśl - przychodzą, bo chcą. Bez przymusu. Bez ociągania się. Bez żadnych ceregieli. Bo to nie szkoła, nie zwyczajny dom kultury.
Zajęcia odbywają się codziennie. Niezliczone godziny zajęć. Na parterze i na pierwszym piętrze. Na sali ćwiczą ludzie z Teatru Heliotrop. Czytają wiersze, robią jakieś etiudy, pewnie przygotowują nowe przedstawienie. Pod nimi w salce modelarze sklejają samoloty i okręty. Gdzieś obok odbywają się zajęcia plastyczne. Gdzieś indziej jakaś grupa tańczy. W każdym zakamarku coś się dzieje, coś tworzy, wykluwają się kolejne pomysły. I to jakie! Głośno o nich daleko poza granicami miasta. Gazety by nie starczyło, by je wszystkie zliczyć, wymienić. Indywidualne i zespołowe. Tu Medal Edukacji Narodowej, tam Nagroda Prezydenta Miasta. Itd. Itp.

Chwytaj każdą chwilę
Ale co tam, niech też mówią inni. Irena Kotrys-Golonka zostawiła przy ul. Słowackiego 27A kawał swojego młodego życia. Dzisiaj to pani, można rzec, w pewnym wieku. Zwierza się: - Przyszłam tu jako czteroletnia dziewczynka. Byłam przez 10 lat. W każdej sztuce brałam udział. Do dzisiaj pamiętam te nasze przedstawienia, nawet słowa piosenki, którą śpiewaliśmy "Wspomnij com ci obiecała, gdym ze studni wodę brała...". Wiele wspomnień..., wyjątkowe miejsce... - mówi pani Irena.Sławomir Miska, obecnie aktor bielskiego Teatru Polskiego, swoje pierwsze kroki stawiał w obchodzącym w tym roku 39. urodziny Teatrze Heliotrop. - Heliotrop i Szef uczyła nas życia i tego, by robić to, czego się chce, by chwytać chwilę - opowiada Miska.
Takich historii usłyszysz tu wiele. Wierz mi.

Tu się wraca. Zawsze
Świat się zmienia, zmieniają się ludzie. A Kubiszówka zawsze taka sama. Tętniąca życiem.
Jedni odchodzą, bo studia, bo praca, bo rodzina. Ale w ich miejsce przychodzą kolejni. I kolejni. Oni też odchodzą. I wracają w to miejsce przy Słowackiego 27A. Jedni wpadają tu osobiście, by podzielić się z Szefem czy swoim instruktorem radościami lub troskami, zapytać co tam u Ani czy Jasia, Ewy lub Tomka. Drudzy pojawiają się na corocznych wigiliach czy spotkaniach zwanych Drzewo, podczas których starsi opowiadają młodszym o tym zaczarowanym miejscu. Inni wracają inaczej, we wspomnieniach. Ale wracają. Bo tak już jest z takimi miejscami, że do nich się wraca. Zawsze. Sam przyznasz. Teraz już wiesz, dlaczego to miejsce jest zaczarowane.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bielskobiala.naszemiasto.pl Nasze Miasto