Podbeskidzie - Miedź Legnica 2:1. Kibice i piłkarze nie przestraszyli się deszczu

Warunki do gry w Bielsku-Białej przypominały słynny mecz na wodzie Niemiec z Polską we Frankfurcie na mundialu w 1974 roku. Na grząskim boisku z kałużami tylko do 12. minuty dotrwał Grzegorz Bartczak z Miedzi, ulegając kontuzji. Minutę później obrońcy gospodarzy zapomnieli przy rzucie rożnym o Michale Stasiaku, który głową z pięciu metrów pokonał Rafała Leszczyńskiego.

Górale szybko odpowiedzieli – Michał Janota popisał się świetną techniką, przyjmując piłkę, zakręcając rywalami i uderzając pod poprzeczkę. Janota po bramce włożył kciuk do ust i uczcił narodziny syna.

– Są ciężkie warunki, gramy tylko długie podania, o wszystkim decyduje przypadek. Trzeba posyłać piłkę w okolice bramki i liczyć, że sprawi jakiegoś psikusa. W piłkę dziś grać się nie da – nie krył w przerwie strzelec gola dla Podbeskidzia w rozmowie z Polsatem Sport.

Mimo fatalnego stanu boiska mecz mógł się podobać, bo piłkarze walczyli na całego. Aktywny Łukasz Sierpina dwa razy dobrze podawał ze skrzydła, ale Nermin Haskić i Tomasz Podgórski nie zdołali skierować piłki do siatki. Po rzucie rożnym główkował Jozef Piacek, a Keon Daniel wybił piłkę sprzed linii bramkowej (62. min). Dziewięć minut później Leszczyński efektownie interweniował po strzale Tomasza Midzierskiego.

Aż przyszła pora na „wejście smoka” rezerwowego Szymona Lewickiego, który tuż po zmianie pokonał głową Pawła Kapsę po rzucie rożnym. Zaciekłe ataki gości nie dały remisu.